Diabeł. Hejter. Długa łyżka.
Na pewnym portalu społecznościowym pojawiło się ostatnio zaproszenie skierowane do blogerów. Wystosowane zostało przez osobę proponującą swą pomoc w wypromowaniu wybranych spośród ewentualnie nadesłanych blogów. Osoba owa - autor pomysłu - wspomina przy tym, iż spotkała się z negatywnym i niegrzecznym wpisem kwestionującym szczerość intencji prowadzonej akcji. Podobno pewien hejter brzydko określił tę szlachetną i bezinteresowną ideę, używając na dodatek wulgaryzmu. Twórca akcji poczuł się znieważony, co dał jasno do zrozumienia a także poinformował o doświadczonej przez siebie obeldze... pracodawcę hejtera.
Nie do wiary. Z dwóch powodów zastanawiam się jak to możliwe. Po pierwsze: hejter z definicji jest anonimowy i trudno zgadnąć kogo ma za pracodawcę. Po drugie: zdarzają się wśród ludzi skarżypyty, to oczywiste. Jak jednak można się publicznie pochwalić, że jest się jedną z nich?
Oczekiwanie stawiane światu, by zawsze komunikował się z nami w sposób elegancki jest niespełnionym marzeniem. Ssaki naczelne zostały przez naturę wyposażone w emocje i to one czasami dominują w ich osobistej ekspresji. Nie ma na to rady. Nienawistny ton, okraszony wulgaryzmami sprawia przykrość. Jeśli jednak odłoży się na bok własną odrazę można odkryć poza niestosowną formą, także zaszyfrowaną treść. Zapytałam kiedyś pewnego hejtera, dlaczego mnie obraża. Odpowiedział: "Sama się obrażasz, bo wypisujesz brednie". Zrozumiałam. Pozwolę sobie zatem zamieścić tłumaczenie. Osoba ta udzieliła mi w preferowanym przez siebie stylu następującej informacji: " Nie zgadzam się z tobą, uważam, że nie masz racji i ten stan się nie zmieni, bez względu na to, jakich argumentów użyjesz w przyszłości." Dla misternej sztuki prowadzenia dyskusji była to pewna strata ale cóż, pogodziłam się z nią. Przyszło mi to tym łatwiej, że wolna jestem od kompleksów, w przeciwieństwie do rzekomego przyszłego promotora blogów. Domyślam się, jak krucha i zwiewna musi być jego samoocena skoro publicznie pisze o swym internetowym oponencie, że to kosz na śmieci i walczy o swój wątły wizerunek z zapałem godnym lepszej sprawy.
Od małostkowości do donosu prowadzi krótka droga a donos jest złem. Donosicielstwo jest złe. Nie poprawi świata i relacji w nim panujących a przyczyni się tylko do dalszego rujnowania kapitału zaufania społecznego, który jest ważną wartością. Nie ma sprawy zasługującej na donos, bo gdy stanie się on powoli zwyczajem, gdy wejdzie w krew, wielu ludzi niezasłużenie spotkać może krzywda. Dosadnie i często wspomina o tym najnowsza historia.
Oczywiście, łatwo mi się pisze, śmiało tu sobie dzisiaj pozwalam, bo nikt mnie nie zatrudnia, nie sposób zatem wysłać w odwecie listu do mojego szefa. Nie interesują mnie też z zasady zachęty promocyjne jakiegokolwiek rodzaju. Lubię robić swoje i w dobrym towarzystwie czyli tam, gdzie nie ma chętnych do porównywania ludzi do "koszy na śmieci", nawet jeśli o hejterach mowa. Dlatego postępując zgodnie z moim ulubionym francuskim powiedzeniem i NIGDY NIE JADAM Z DIABŁEM. NAWET DŁUGĄ ŁYŻKĄ.