Knedle z okruszków. Musisz się napić.
Dzikość.
Wiosna 2014, podróż przez Sierra Morena. Sto pięćdziesiąt kilometrów krętymi drogami, nieco dziurawymi niekiedy. Wokół dzika natura, melancholijny, zachwycający krajobraz. W tym czasie, w trakcie kilkugodzinnej podróży, jedynym przejawem cywilizacji, z jakim mieliśmy kontakt był wąski pas asfaltu - droga. Wokoło, aż po horyzont, widoczna tylko dziewicza przyroda. Nic w tym dziwnego, nadzwyczajnego, niespotykanego lub w podobnym rodzaju, ponieważ miejsce, o którym mowa to ścisły rezerwat.
Głód.
Sto kilkadziesiąt kilometrów, droga krótka, lecz jeśli wiedzie przez góry, czas potrzebny do jej przebycia nie jest okamgnieniem, o nie. Początkowo dłuży się i wlecze, następnie zdaje się stać w miejscu. Gdyby nie fizjologiczna potrzeba zaspokojenia łaknienia, można by zbliżyć się do stanu wyższej świadomości, lecz człowiek przeciętny i prosty to ma do siebie, że jeść mu się chce. Początkowo tylko trochę, później coraz bardziej aż w końcu - okropnie. Oczywiście, budek z kiełbaskami w rezerwatach brak. Autorka nie jest jednak na wszystko przygotowanym harcerzem ani też oszczędną, ani staromodną turystką i nie wozi ze sobą prowiantu. Nie zwykła też podróżować w towarzystwie dzieci, które na tę okoliczność niejako z urzędu wyposażone bywają w słodycze, którymi mogłyby innych poczęstować. Pod koniec drogi myślałam już tylko o jedzeniu, o niczym innym.
Polacos.
Wszystko mija, skończyła się także droga przez góry Sierra Morena. Gdzie? W Puertolano - niewielkim, nie pięknym, skromnym górniczym mieście. Pierwszy napotkany punkt gastronomiczny, bar Gimu, ukazał się naszym oczom wspaniały, niczym pielgrzymowi Mekka. Możliwe, że z głodu dręczyły nas zwidy, trudno to teraz ocenić. Wewnątrz, pomimo wczesnej, popołudniowej pory panowała atmosfera fiesty. Lokal wypełniali goście a raczej rezydenci - podstarzali kibice FC Barcelona. Pachniało piwem. Jako obcy w dzielnicy, szybko znaleźliśmy się w centrum zainteresowania a gdy wyjawiliśmy, że przybywamy z Polski, zapanował ogólny entuzjazm. Wyjaśniono nam - częściowo na migi, w Hiszpanii język angielski nie jest popularny - że piłkarze FC Barcelona są przez swych fanów z Puertolano nazywani "Polacos".
Musisz się napić.
Hiszpańskie prawo zakazuje barom typu "Gimu" podawania posiłków, o ile nie zamawia się wcześniej alkoholu. Kelnerka o urodzie i stylu operowej Carmen rozłożyła bezradnie ręce, gdy nalegaliśmy na sam wyłącznie posiłek, bez piwa. Zmuszeni sytuacją przyjęliśmy alkoholowy poczęstunek. Byliśmy głodni a piwo zawiera w końcu kilka kilokalorii. Gdy w żołądku brak treści, konsumpcja piwa jest poświęceniem, lecz cel był wyższy - wreszcie coś zjeść. Po pierwszym łyku autorka poczuła się kompletnie zamroczona, lecz później jej przeszło.
Jemy.
Przemiła kelnerka w typie tancerki flamenco, znała kilka angielskich słów. Stąd wiem, że potrawa, jaką nas uraczono jest charakterystyczna dla kuchni tamtego regionu - jakby kluski, czy może knedle raczej. Pomimo, że słanialiśmy się z głodu a ja nie jestem szczególnie wybredna będąc gościem, pamiętam - och, jakże to było niedobre. Składało się z dużej ilości tartej bułki a dokładniej okruszków zgarniętych spod maszyny do krojenia chleba, kilku sardynek i kawałków chorizo. Pływało w oliwie i było podane na zimno.
Dziękuję, Gimu.
Jakiś czas potem zorientowałam się, że przed tą potrawą ostrzega turystów posiadany przeze mnie przewodnik po Hiszpanii. Nazwy klusek nie pamiętam, nie jest istotna, bo wtedy ten właśnie, lokalny i tradycyjny specjał uratował mnie przed omdleniem z głodu, lub czymś jeszcze tragiczniejszym. Jestem wdzięczna. Dziękuję, Drogi Gimu. Gdy nadarzy się okazja, na pewno znowu Cię odwiedzę. Bywaj zdrów!
Składniki:
250 g tartej bułki; 1/2 l mleka; 3 jajka; 3 łyżki mąki; 60 g stopionego masła; 1 płaska łyżeczka soli.
Sposób przygotowania:
Tartą bułkę zalać mlekiem i odstawić na 10 minut.
W sporym garnku zagotować wodę, posolić, utrzymywać na granicy wrzenia.
Żółtka oddzielić od białek. Do tartej bułki dodać żółtka i bardzo dokładnie wymieszać. Dodać mąkę, wymieszać. Dodać powoli masło i wymieszać dokładnie jeszcze raz.
Z białek ubić sztywną pianę i wymieszać z powstałą masą, wyrabiając dłonią. Szybko uformować niewielkie kulki (w trakcie gotowania podwoją objętość), obtoczyć je w tartej bułce i natychmiast wrzucić do gotującej się wody. Gotować na małej mocy, powoli, przez 30 minut.
Wyjąć kluski z wrzątku łyżką cedzakową i od razu podać - lub, gdy wystygną, pokroić je w plasterki i usmażyć na maśle z obu stron. Przed podaniem można je dodatkowo posypać tartym serem.