Mani. Glina. Wieprzowina.
Mani. Manijskie kobiety.
Najdalszy południowy kraniec Grecji, Półwysep Mani. Dwa i pół roku temu znalazłam się w miejscu zamieszkiwanym niegdyś licznie przez Bardzo Złe Kobiety. Istoty o tak niedobrym usposobieniu, że czułabym się w ich towarzystwie znakomicie. Niestety, obecnie nie pozostało ich tam wiele, w Krainie Piratów, dawnych przemytników i nieustających rodowych waśni, gdzie przez długie dziesięciolecia żaden przedstawiciel płci męskiej nie zginął śmiercią naturalną. Na greckim Półwyspie Mani. Laskarina Bubulina, grecka bohaterka, dwukrotnie owdowiała dziedziczka okrętów, wsławiła się bohaterstwem w licznych walkach wyzwoleńczych. Wojny te toczyły się pod hasłem animozji międzynarodowych, głównie grecko - tureckich, lecz śmierć dzielna wdowa poniosła w tradycyjnych okolicznościach manijskich.
Wieże.
Manijskie żony i matki, jak na damy przystało, zamieszkiwały warowne, choć niezbyt duże zamki. Każdy z nich obowiązkowo posiadał wieżę, miejsce stacjonowania uzbrojonej (niekiedy także w armatę) załogi, złożonej z mężów i synów.
Na śmierć i życie.
Zgody na wzniesienie wieży nie otrzymywał ten, kto nieznany był z odwagi a wysokość budowli zależała od statusu społecznego inwestora. Zdarzało się, że i o to wybuchała pomiędzy sąsiadami zbrojna awantura. W tych fascynujących okolicznościach kobiety były chronione. Najazdy, wojny rodowe i inne przepychanki dotykały wyłącznie mężczyzn. Mądry obyczaj, ktoś przecież musiał gotować i dostarczać posiłki walczącym ze sobą bohaterom. Stawką w krwawych konfrontacjach było życie. Zwycięstwo na Mani można było osiągnąć inaczej, niż przez uśmiercenie wszystkich zawodników drużyny przeciwnej: strona konfliktu miała możliwość złożenia broni. Oto warunek w realiach manijskich niemożliwy do spełnienia. Nikt nigdy się nie poddał. Nie odnotowano takiego rozstrzygnięcia a uczestników starć o rodowy honor zwyczajowo nie stawiano przed sądem. Ofiarą krwawej pomsty stała się także Bubulina, bo choć do kobiet nie strzelano, ona postąpiła lekkomyślnie i naubliżała wrogom ze swego balkonu. Śmiertelna rozgrywka dotyczyła porwania, którego dopuścił się jeden z synów bohaterskiej wdowy na pewnej dziewczynie. Ojciec i bracia porwanej przybyli pod mury domu Bubuliny, by odzyskać brankę i któryś ze śmiałków nie wytrzymał. Niesiony emocjami odpowiedział na wyzwiska strzałem z pistoletu, trafiając grecką matkę w czoło. Co zrozumiałe, poniosła śmierć na miejscu a sprawcy zgodnie ze zwyczajem nie osądzono.
Garnki.
Grecja słynie z ceramiki. Gdy pośród opisywanej wyżej scenerii dostrzeże się szyld lokalnego garncarza, należy koniecznie wejść do jego sklepu. Warto, nie tylko dla magicznych ganków. Najważniejszym powodem jest okazja do nawiązania międzyludzkich kontaktów. Mimo to, garncarz, człowiek z wyglądu czterdziestoletni, nie wyrażał dużego zainteresowania sprzedażą swoich wyrobów. Siedział i uśmiechał się, po prostu. Na szczęście do działania przystąpiła jego siostra i po długich targach sprzedała mi to, co chciałam, chwaląc bez wylewności mój talent kupiecki.
Od tej grubej z daleka.
Na koniec nastąpiło najważniejsze - do sklepiku garncarza i jego siostry wkroczyła ich grecka matka, sędziwa, niewielkiego wzrostu, Manijska Silna Kobieta w Czerni. Bardzo Zła. Odnosząc się do mnie z widoczną troską należną szczodremu klientowi, pokazywała na bar po przeciwnej stronie ulicy i mówiła coś w nieznanym mi języku. Mówiła szybko a gdy patrzyła za swoim palcem wskazującym, wyraz jej twarzy zmieniał się nagle. Stawał się złowrogi i przerażający. Ponaglała swoją córkę, by ta zajęła się wreszcie symultanicznym tłumaczeniem. Przekaz brzmiał: "Nie jedzcie niczego u tej grubej, ani nie pijcie. Otruje was.". Zachowując powagę wsiedliśmy niezwłocznie do samochodu i ruszyliśmy dalej, zachwyceni siłą witalną nieśmiertelnej manijskiej Tradycji Walk Wszelkich.
Przylądek Matapan. Najdalsze kontynentalne Południe.
Gdy z północy przybędzie Podróżnik łodzią na Peloponez, na niemal najdalej ku Południu wysuniętym swym skrawku, Europa powita go takim oto obrazkiem.
Może wtedy, przybijając do niegościnnego brzegu, napotka On to. Czerwone oko. Przyczepione do nadmorskiej skały z pewnością należy do świata zwierząt, przypuszczalnie jest jadalne i najprawdopodobniej parzy. Autorka nie potrafi tego umieścić w znanej sobie klasyfikacji przyrodniczej a tym samym nazwać.
Morska sól, wprost sprzed drzwi Krainy Umarłych.
Przy wysiadaniu z łodzi ważne, by Podróżnik pamiętał o nazbieraniu na zapas potrzebnej ilości soli morskiej, która jest ostatnio modna w kuchni a na Matapanie występuje w postaci licznych kryształów i za darmo. Będzie idealnym upominkiem dla przyjaciół, po powrocie Podróżnika do domu. Jeśli moda na sól morską do tego czasu nie minie, przyjaciele będą zachwyceni. Dotarcie do miejsca z latarnią drogą lądową, czyli od Północy, wiąże się u kresu podróży z półgodzinnym spacerem wśród roślinności. Trzydzieści minut to niewiele, wyobraźnia podpowiada jednak możliwość występowania wokół jadowitych stworzeń a słońce operuje z takim zapałem, że żal patrzeć na własne sandały, które z minuty na minutę tracą swą pierwotną barwę, płowiejąc. Gdzieś w najbliższej okolicy znajduje się wejście do Hadesu - krainy umarłych. Nikt jednak dokładnie nie wie gdzie, wiadomo tylko, że na Matapanie.
Glina.
Grecki gliniany garnek, użyty po raz pierwszy w życiu, jawi się jako przedmiot magiczny. Nie wierzę w magię, czary czy gusła ani nawet w zbiegi okoliczności, tymczasem Garnek gotuje sam - gdy wkracza do działania, to on jest szefem kuchni, on zna tajemnicę wyjątkowego rezultatu. Moja rola w takich razach sprowadza się wyłącznie do dodawania składników. Czyli do podawania, inaczej - usługiwania. Krótko mówiąc, podkuchenną wtedy jestem.
Nieczęsto spotykany kolor gleby sugeruje, że pozyskiwana na Peloponezie glina również jest niezwykła. Gdy wykona się z niej garnek, musi być on wyjątkowy. "Magia Garnka", o której wspomniałam a w którą, jak napisałam, nie wierzę, polega z pewnością na unikalnych właściwościach surowca, z którego wykonuje się ceramikę grecką. Chodzi o porowatość, przepuszczalność wody oraz bezwładność cieplną. Pewne jest, że dania w niej przygotowane smakują znacznie lepiej niż gdyby były co do składu te same, lecz zrobione w innych naczyniach żaroodpornych. To wszystko prawda, lecz glina, z której Grecy wykonują swoje garnki wcale z Peloponezu nie pochodzi, lecz z Krety. Dla ścisłości. Tak to opisałam, bo pasuje jak ulał do widoczków okolic Matapanu.
Wieprzowina.
Przy okazji greckiej opowieści miło byłoby zaprezentować danie z jagnięciną. Niestety, tak jak dobra wołowina, jest ona w naszym kraju trudno dostępna. Z tego powodu oraz w obliczu poczynionych przeze mnie obserwacji, z których jasno wynika, iż silne kobiety na Mani hodują świnie, proponuję co następuje:
Składniki:
1 duża polędwiczka wieprzowa; 7 pomidorów; 1 cebula; kilka plastrów wędzonego gotowanego boczku; garść zielonych oliwek bez pestek; 1 bakłażan; duża garść tartego żółtego sera; 1 pęczek dowolnej zieleniny; 1 płaska łyżeczka cukru; sól, olej do smażenia, mąka do panierowania.
Sposób przygotowania:
Pomidory sparzyć wrzątkiem, zahartować zimną wodą, obrać i pokroić w ósemki. Cebulę obrać i pokroić w kostkę, boczek pokroić na paski. W żaroodpornym naczyniu ułożyć pomidory, posypać je cukrem i dobrze posolić. Na pomidorach ułożyć cebulę a na niej boczek. Włożyć naczynie bez pokrywki do piekarnika z temperaturą ustawioną na 200 stopni z termoobiegiem. Włączyć piekarnik. Po około 20 minutach boczek się przypiecze. Zanim to nastąpi, przygotować mięso: pokroić je w możliwie jak najcieńsze plastry, prowadząc nóż skośnie do kierunku przebiegu włókien. Każdy plaster wypanierować w mące i zrumienić na patelni na mocno rozgrzanym oleju. Po zrumienieniu posolić. Gdy boczek na pomidorach jest już zrumieniony otworzyć piekarnik i nie wyjmując z niego naczynia, wymieszać zawartość garnka łyżką. Przykryć pokrywką i zapiekać dalej przez 10 minut. Po tym czasie ponownie otworzyć piekarnik, zdjąć pokrywkę, włożyć do sosu mięso, przykryć pokrywką, zamknąć piekarnik i zapiekać dalej przez 20 minut.
Pokroić bakłażana w grubą kostkę. Rozgrzać ponownie patelnię, na której smażyło się mięso. Dodać trochę oleju i smażyć na nim bakłażana przez około 3 minuty. Powinien lekko zmięknąć ale nie może się rozpadać. Podczas smażenia bakłażan wchłania olej, dlatego jeśli to konieczne, należy olej na patelni uzupełniać. Po 3 minutach smażenia zdjąć bakłażana z patelni łyżką cedzakową i odłożyć. Posiekać drobno zieleninę. Po upływie 20 minut od dodania mięsa do garnka otworzyć piekarnik, zdjąć pokrywkę, dodać bakłażana, oliwki, ser i zieleninę, dokładnie wszystko wymieszać, przykryć i zapiekać przez 10 minut. Po tym czasie danie jest gotowe do podania.
Epilog.
Dwa lata po wspomnianej wizycie ponownie odwiedziliśmy sklepik z garnkami, lecz garncarza nie było, tylko siostra i matka. Miejscowi znajomi opowiedzieli nam typowo manijską historię - przemoc, miłość, pieniądze, zemsta. Garncarz miał kochankę. Zamężną. Związek kwitł aż do momentu, gdy mąż zorientował się w sytuacji i postanowił sprawę załatwić tradycyjnie - zasadził się ze strzelbą na garncarza. Trzeba wiedzieć, że posiadanie nielegalnych arsenałów broni jest w regionie Mani wciąż żywą i kultywowaną tradycją. Zasadził się, lecz się nie postarał i garncarz choć ciężko ranny, przeżył. To nie koniec - otóż wiarołomna żona zdradziła także kochanka, przywłaszczając sobie kilkadziesiąt tysięcy Euro pozostawionych jej przez garncarza na przechowanie. Uznała je za należne jej odszkodowanie za poniesione straty moralne. Cóż, życie... lecz to nadal nie koniec. Garncarz wydobrzał. Ze skrzyni w kącie warsztatu wyciągnął broń. Maszynową. Wyczyścił. Naładował. Sprawdził. Udał się prosto do domu byłej już kochanki i jej męża. Po pieniądze? Nie. Po honor. Ona przeżyła, małżonek niestety nie. Garncarz zapadł się pod ziemię. Policja nawet jeździła, pytała i nic. Nikt nic nie wiedział, niczego nie widział, nie znał sprawy. Policjanci, w takich wypadkach działający bez entuzjazmu - bo nigdy nikt nic nie widzi, nie wie i tak dalej - szybko dali ludziom spokój. I żyją nadal w harmonii...
...ale to zapewne nie koniec...
Ry bka
20 stycznia 2015 00:00:00Wygląda cudownie, aż chce się spróbować, nigdy nie robiłam ;) ale zostałam zachęcona bo mięsko uwielbiam w każdej postaci :) pozdrawiam i zapraszam do mnie:http://passionatanyprice.blogspot.com/
Kasia K
20 stycznia 2015 00:00:00Dziękuję, z przyjemnością skorzystam z zaproszenia i będę odwiedzać Twój blog. Pozdrawiam.