Noc w Lizbonie. Rosół utracony.

Kiedy zachoruje przyjaciel należy niezwłocznie pospieszyć z pomocą. Bez zaproszenia. Koniecznie trzeba ugotować rosół.

Choremu wrogowi autorka również nie odmówi rosołu gdy wróg poprosi, byle zrobił to grzecznie. Posługa tego rodzaju stanowi pewne poświęcenie, bo najczęściej bywa tak, że trzeba gotować w nie swojej kuchni. Zadanie trudne i dość nielubiane.

Pewna Kuchnia, której Szefowa ostatnio zachorowała na wietrzną ospę okazała się jednak być miejscem idealnym, choć początkowo nic na to nie wskazywało. Szefowej tej nie pasjonuje gotowanie, należy ona do osób z upodobaniem stołujących się poza domem. Autorka nie ocenia jednak spraw po pozorach i wnioski wyciąga z faktów, nie z uprzedzeń, dlatego śmiało wkroczyła do akcji. Szybko stało się jasne, że Szefowa ma w domu wszystko co jest niezbędne do gotowania, wszelkie podstawowe sprzęty, naczynia i przybory. Nie było tam zbytecznych jak na potrzeby właścicielki mikserów, blenderów czy profesjonalnych noży i choć wokół panował pewien pozorny chaos, wszystkie kuchenne akcesoria miały własne miejsce. Były garnki - duży i mały, jedna drewniana łyżka - ja w swojej kuchni mam siedem, deska do krojenia - u mnie jest ich sześć, nóż uniwersalny z piłką o zębach tak małych, że służył jednocześnie za nóż bez piłki.

Moja praca w tym miejscu przebiegła bez jakichkolwiek niedogodności i sprawiła mi przyjemność. Zorientowałam się, że Szefowa w tejże kuchni, jeśli kiedyś przyjdzie jej na to ochota, będzie w stanie ugotować wszystko, co tylko zechce. Potrwa to pewnie dłużej niż autorka potrafi oszacować przykładając własna miarę, lecz to bez znaczenia. Szefowa jest bowiem przygotowana do zajęć. Brawo.

Gotowanie rosołu przebiegło sprawnie również dlatego, że swą pomocą służyła mi wykwalifikowana podkuchenna Tosia, przez Niedobrą Wróżkę zaklęta niegdyś w pieska - liska, w ramach kary za liczne kradzieże.

Pomysł na taki sposób podania rosołu pochodzi z Lizbony, pięknego miasta położonego na końcu świata, w którym podróżnik powinien zachować pewnego rodzaju ostrożność, gdyż może on zostać niezamierzenie otruty. Sądzę, że gdybyśmy obydwoje, ja i bliski memu sercu towarzysz podróży, nie znajdowali się odwiedzając stolicę Portugalii w świetnym zdrowiu oraz doskonałej ogólnej kondycji fizycznej, moglibyśmy tej wycieczki nie przeżyć. 

Pierwszego dnia pobytu, w jednej z lokalnych restauracji zamówiliśmy coś, co w dniu następnym poskutkowało zatruciem pokarmowym objawiającym się u obojga z siłą, jakiej wcześniej nigdy nie doświadczyliśmy.

Zanim jednak pomyślałam, że pięknie byłoby za przykładem bohaterki powieści Remarque'a "Noc W Lizbonie"  umrzeć w tamtym miejscu, nie czułam się aż tak źle. Czułam się bardzo źle ale wciąż jeszcze mogłam chodzić bez pomocy. 

Zdołałam zatem wejść do lizbońskiego baru, aby tam przez chwilę odpocząć. Obsługa dostrzegając mój stan, postanowiła nieść pomoc podając mi rosół podobny do prezentowanego tutaj. Postawiono przede mną talerz a ja, pomimo cechującego mnie łakomstwa, wpatrywałam się tylko w jego zawartość. O zjedzeniu czegokolwiek nie mogło być mowy. Organizm by nie przyjął.

Długo dręczyło mnie poczucie straty. Żal mi było tamtej zupy, ilekroć wspominałam swój pobyt w Lizbonie. Rozmyślałam o tym, jaka musiała być smaczna. Postarałam się ugotować podobną, mając na uwadze wygląd i zapach pierwowzoru. Jestem zadowolona. Smakuje bardzo dobrze, choć postać posiada banalną. Pomaga chorym. Pewnej Szefowej, cierpiącej na wietrzną ospę, przyniosła ulgę w cierpieniu.

Po pewnym czasie, podczas kolejnej wizyty w Lizbonie, odnaleźliśmy tamten bar i zamówiliśmy tę samą zupę. Zdjęcie prezentuje oryginalne danie, podane w jego macierzystym miejscu.

Składniki (dla 4 osób): 250 g łopatki cielęcej z kością; 1 udko kurczaka; 2 piersi kurczaka z kością; 3 marchewki; 2 pietruszki; kawałek selera; 3 l wody.

Dodatki: 4 kromki chleba tostowego; 4 jajka; 1 ząbek czosnku; 1 młoda cebulka; 4 łyżki masła.

Sposób przygotowania: Mięso umyć, włożyć do garnka i zalać wodą. Doprowadzić całość do zagotowania. W trakcie podgrzewania zbierać pojawiającą się na powierzchni pianę, starając się równocześnie nie zbierać oczek tłuszczu. Po zagotowaniu zmniejszyć moc palnika i gotować powoli do chwili, gdy mięso zacznie unosić się w stronę powierzchni wody. Trwa to około 30 minut. Wtedy należy rosół posolić i wrzucić do niego obrane i umyte jarzyny. Gotować dalej do chwili, gdy jarzyny będą miękkie. Na tym gotowanie rosołu się kończy.

Na patelni rozgrzać łyżkę masła i zeszklić na nim pokrojony cienko czosnek. Na to położyć chleb tostowy posmarowany z obu stron masłem. Gdy chleb się zrumieni zdjąć go z patelni i odłożyć. Na tę samą patelnię włożyć ponownie łyżkę masła i zeszklić na nim białą część cebulki, pokrojoną w plasterki. Gdy cebula zmięknie, zmniejszyć moc palnika (powinna być minimalna) i wbić jajka, starając się zachować żółtka w całości.Jajka smażone na bardzo małej mocy palnika będą należycie ścięte i nieprzypalone. 
Wlać rosół na talerz, położyć na wierzchu zrumieniony chleb, na nim usmażone jajko, posypać posiekaną zieloną cebulką i podać.

Poprzedni wpisWszystko można, tylko po co?
Następny wpisRok 1926. Kotlety Pani Marii. Tureckie.
Zostaw komentarz