Wszystko można, tylko po co?
Wyszukane balowe menu - oprócz wielu innych oryginalnie zaplanowanych dań znalazły się w nim "galaretki pomidorowe pesto".
Postanowiłam sprawdzić, co to takiego. Było malutkie, czerwone, okrągłe i mówiono, że smakuje trochę jak zupa pomidorowa. Trochę jak zupa a trochę jak nic, bo to w istocie dekoracja była, z której nieszczęśliwie uczyniono danie. Takimi ozdabia się półmiski, lecz idea w umyśle zabłysła, szef ją urzeczywistnił a kelner podał. Biesiadnicy skonsumowali, pewnie niejeden się zachwycił, prawie wszyscy byli pijani. Jak to na balu.
W czasach PRL-u bardzo modne było upiększanie tortów zielonym akcentem, jakby listkiem, wdzięcznie komponującym się z formą przestrzenną cukrowych róż lub innych tortowych wisienek. Jako dziecko, za pozwoleniem dorosłych oczywiście, miałam ochotę rozpoczynać degustację deseru od tej zielonej rzeczy. Przyzwolenia nie dawano. Obżeranie tortu z dekoracji uważało się w tamtej epoce za niestosowne. Przestrzegano mnie zresztą by nigdy liści nie jeść, bo niedobre. Jestem z natury uparta. W końcu spróbowałam. Od tamtej pory wiem, jak smakuje kawałek zielonej części pora usmażony w cukrze. Niesmaczny - to łagodne określenie. Por bez cukru smakuje lepiej, po co więc potrzebny był cały trud by go osłodzić? Czy po to by zjedzony przez nieuwagę nie poraził cebulowym smakiem pośród bitej śmietany i kremu? Nie. Chodziło zapach. Gdyby użyć tu choćby kawałeczka pora w formie, w jakiej stworzyła go natura, tort po rozpakowaniu śmierdziałby śmietnikiem. Oznacza to, że kandyzowanie pora ma sens i dziwactwem nie jest.
Niedawno miał miejsce pewien konkurs na przepis kulinarny. Do ścisłego finału dostała się przystawka, niewielka galaretka koloru bordo - barszcz czerwony podany na zimno i na sztywno. Jurorzy po wytypowaniu najlepszych ich zdaniem przepisów, własnoręcznie przygotowali zgłoszone przez konkursantów propozycje, by zadecydować o obsadzie miejsc na podium. Okazało się, że barszcz gdy stężał, stracił smak! Ciekawe, że oceniający nie wykazali się najbardziej podstawową wiedzą o kuchni i w ogóle zabrali się za realizację podobnego pomysłu. Barszcz nie jest przesadnie inteligentny, nie wie jaki pseudonim nadał mu kucharz. To nie jest tak, że lubi być zupą a przystawką nie i zachowuje się złośliwie na widok żelatyny. Sztywna od żelatyny postać barszczu jest znana, choć mało popularna i służy do ozdabiania salaterek ze śledziem. Utrata smaku ma związek z temperaturą podania, bo barszcz gdy jest zimny nie paruje i jego aromat nie działa na ludzkie zmysły. Kłopot nie leży zatem w utracie smaku, lecz w bezwonności.
Ciekawe, że komisja konkursowa oceniająca zgłoszone pomysły, musiała zmarnować czas i buraki by się o tym przekonać.
Autorka wydoroślała i nie jada dekoracji gdy nie musi, bo świadoma dziecięcej traumy obawia się, że mogłaby ją nagle zaskoczyć rzecz straszliwsza niż zielony liść na torcie, pośród róż. Umiejętność korzystania z rzeczy zgodnie z ich przeznaczeniem przychodzi z wiekiem. Obycie i kultura osobista są przywilejem, nie obowiązkiem. Niczego Czytelnikowi nie narzucam, tak sobie tylko piszę o swych balowych wrażeniach. Karnawał trwa.