Wielki Konkurs. Krawiectwo w złym guście.
Wielki gazetowy konkurs z okazji jubileuszu pewnego wydawnictwa właśnie się rozstrzygnął. Był tematyczny. Ponieważ zrozumiałam temat, wzięłam udział. Prace konkursowe miały nawiązywać do mody starszej niż styl sprzed dwudziestu pięciu lat, być wcześniej niepublikowane, dlatego wszystkie musiałam wykonać nowe, od początku do końca. Uszyłam, jestem próżna, więc stawiam na jakość: ręcznie udziubdziane szwy wykończeniowe, odpowiednio dobrane guziki niewidocznych kieszeni, podszewki i inne tam takie dziewiętnastowieczne mecyje. Wszystkie kiece dopasowane rozmiarem idealnie, równiutkie dołem, tkanina na człowieku nie marszczy się i nie wyje. Klasa. Nie dość, że niczego nie wygrałam, to moich projektów nawet nie dostrzeżono. Jakby nie istniały, nie ma i nie było. Powód? Mogę się tylko domyślać: ocena zgodnie z regulaminem miała odbywać się na podstawie gustu szanownego jury. Nie dziwi mnie moja klęska. Wszystko wskazuje na to, że gust mam fatalny. Zresztą, sam Czytelnik widzi. Dobrze też, że nie widzi z czym przegrałam, bo być może nieuchronnie popadłby w rozpacz spoglądając na zawartość własnej szafy.
Szanowne jury, jeśli to czyta, zapewniam: będę nadal kupować waszą gazetę, lecz - tak jak dotychczas - korzystając z zamieszczanych w niej modeli ślicznych ubranek, przerobię je zgodnie ze swym złym gustem, gdyż inaczej szyć nie potrafię. Zapewniam o tym, ponieważ szacując wartość puli nagród w wielkim jubileuszowym konkursie domyśliłam się, że każdy klient jest dla państwa cenny.